Przepraszam,ta podstrona jest jeszcze tworzona
Glowna Glowna Glowna Glowna Glowna Mazury Przeds-ia Wyprawy Kirkwall Forum Black Techniczne. Terranowa
chak@poczta.onet.pl

AKTUALNOŠCI
SWINOUJSCIE Godzina




























































MORSKIE OPOWIESCI


STATEK SZKOLNY - TRZY MOJE OPOWIEŚCI Z NK:
WACHTA MASZYNOWA

Jakies popoludnie, sloneczny dzien. Kotwica. W maszynowni jazgotliwie halasowala "SKODA". My z kolega Bronkiem Bla. rozlokowalismy sie gdzies po katach i spalismy smacznie, gdy tu nagle ni stad ni z owad rozlegly sie przerazliwe dzwonki. Bronek zerwal sie jak oparzony i podskoczyl do telegrafu. A TU CO ?? !!! - CALA NAPRZOD ! ! Spojrzal na mnie przerazony, a ja rozlozylem rece... Mechanika nie bylo (w Kopenhadze nakupil swierszczykow i rzadko pokazywal sie na dole) - Zasyczalo powietrze, zagdakala klawiatura i maszyna poszla w ruch ! Bronek wlasnie krecil obroty na "FULL AHEAD", gdy w wejsciu pokazaly sie bose nogi mechanika. Ja juz nie czekalem... O moj Boze co sie dzialo! Telegraf zadzwonil, bo nawigatorzy na mostku wlasnie go czyscili



HISTORIA DRUGA
KUCHNIA....

Zaloga statku w rozny sposob dawala sobie rade z opieka nad uczniami, a nie bylo latwo. Dziesiatki glupkowatych (jak juz teraz wiemy) pytan, rozne niebezpieczne pomysly... Najciekawsza metode - moim zdaniem przyjal Bronek - (znakomity "kowal") vByl naprawde dobrym aktorem. Najlepiej wychodzilo mu udawanie, ze jest w furii... Swego czasu, podczas zlej pogody mialo miejsce nast. wydarzenie: - wyznaczonego na dyzur w kuchni kolege zmogla choroba morska, ale poniewaz bal sie szefa jak ognia, wiec nic nie mowil i do konca probowal walczyc. Az nadeszlo to co nieuchronne i to w najbardziej nieoczekiwanym momencie. Piekny obfity paw chlusnal wprost do olbrzymiego garnka z ziemniakami, ktory to nieszczesnik mial obo wiazek ugniesc... Bronek wybaluszyl oczy.., rozdziawil gebe, ale nasz koles wykazal sie refleksem i w ostatnim momencie dal drapaka. Bronek za nim z najwieksza chochla jaka byla na statku. Zrobili tak ze trzy kolka poprzez "spardek", srodokrecie itd. Na moment otworzyly sie drzwi u starego: - co jest? - padlo pytanie: - Zabije sku...na !! Drzwi sie zamknely. W koncu dopadl delikwenta kolo mag. prow. - masz cos w kieszeni???!!!! - wrzasnal mu w twarz. Niieee szefie.. Po tym wymeczone cialo przyszlego wilka morskiego zatoczylo w powietrzu luk i juz glowa do dolu pograzylo sie w morskich odmetach. Nie na dlugo, kuk mial konska sila i trzymal mocno za kostki nog. Na krotka chwile uniosl goscia wyzej i padlo pytanie: - zyjesz?! - zyje szefie - i znowu zanurzenie! Po takich cwiczeniach wszelkie migreny mijaly na wiele lat. Uczen ow dzisiaj jest wlascicielem kutra



HISTORIA TRZECIA
PORANNE SPOTKANIE

Dobra pogoda. W czasie sztormu niewielu bylo chetnych do jedzenia, ale w czasie dobrej pogody mielismy wilczy apetyt. Bronek dobrze o tym wiedzial. Wtedy gotowal duzo wiecej i moglismy podejsc (nie bez strachu) po dokladke. Pewnego razu nasmazyl ogromna ilosc kotletow i kazdy dostal tyle ile chcial.. Lezelismy po obiedzie na pokladzie nie mogac sie ruszac z przejedzenia. Ale.., jeden z moich kolegow nigdy nie mial dosyc. Mial wielki leb i wielki zoladek. Dowiedzial sie od dyzurnego, ze potezna misa z kotletami stoi w kuchni nieopodal bulaja. Po zapadnieciu zmroku zwolal pomocnikow i wyruszyl na "kradziez." Bronek wiedzial dobrze gdzie postawic przynete: - nie za blisko, ale i nie za daleko.. Glodomor najpierw wlozyl przez bulaj reke i probowal dosiegnac - ale to na nic. Wiec, aby ocenic sytuacje wcisnal przez dosc maly bulaik swoja potezna banke. I co?? Tu wlasnie zaczely sie problemy! Nijak nie mogl sie wycofac. Zawadzaly mu odstajace uszy. Szarpal sie i wykrecal, ale na prozno. Minela juz polnoc wiec wszyscy w koncu poszlismy spac. Delikwent zostal sam. Sytuacja byla beznadziejna. Rano o 06.00 wchodzi Bronek i staje jak wryty! Na scianie trofeum!! A, przeciez nie byl na polowaniu - jak pozniej sam opowiadal. Przetarl jeszcze raz oczy, ale nie ! To nie fatamorgana! Naraz, jak nie zlapie za chochle i jak nie wyrznie prosto w czolo naszego nieszczesnika! Smakosz wylecial na zewnatrz jak z procy.



            
DUZO POZNIEJ
Kolumbia. Styczen. 2014. JAK ZOSTALEM BODYGUARDEM BODYGUARDA
Jest goraco jak cholera. Po terenie przechadzaja sie straznicy z bronia na plecach. Ale jaka bron: rura na slonia. Strzela chmura srutu. Po tym juz zaden szpital nie pomoze. Mniejszy samochod potrafi rozwalic. Od jednego strzalu wszystkich ma z glowy; i kierowce i pasazerow. - K....wa ! Do nas odnosza sie przyjaznie. Przechodzac wyciaga reke i pokazuje: OK ! . Inni bron przy pasie, jak kowboje. Potrafi wyszarpnac w ulamku sekundy i od razu strzelac. To w wiekszosci – jak sie u nas mowi „bebenkowiec”.Nie trzeba przeladowywac. Padl internet. Trzeba pojechac do miasta. OK, dobra. Ale jak? Samemu? Pytam ktoregos z pokladu: - pojedziesz ze mna do miasta? Dobraa – odpowiada, ale postawisz piwo. OK. Brama. Gosciu przeglada nasze wizy. Na wszelki wypadek zrobilem ksero i tym sie posluguje. Przeszlismy. Teraz mala zolta taksowka – pierwsza dzisiaj, a bedzie ich kilka. Bank, ale przedtem kierowca poobwozil nas troche dookola, aby zaokraglic rachunek. Ile? 20 000 pesos. K.....a ! Powinno byc 10, no gora 15. Moj kolega juz sie zezlil. U nich za Pacyfikiem te sprawy rozwiazuje sie blyskawicznie i na miejscu, ale ja jestem zza Atlantyku i jakos dalismy spokoj. Sprawy zalatwione. Telefon doladowany, internet tez. Co teraz? Obiecane piwo. Siadamy na stolkach kolo centrum handlowego. „Club Colombia” – jedna butelka 12 tys pesos. Nie jest tanio. Ale i tak taniej niz moj towarzysz zaplacil, jak byl tutaj poprzednio. Biedak nie wiedzial co to znaczy „MILE” i dal dwa banknoty po 50mile, czyli 100tys pesos. Mial prawo znienawidziec kolumbijczykow? No mial! Sam mieszka za Pacyfikiem w drewnianej chalupie i to bylo dla niego „troche kasy”. Nie ma mleka w tym barze, wiec tez zamowilem piwo. Na razie spokojnie, ale juz po drugim piwie po katach zaczynaja przysiadac podejrzane typy, a moze mi sie tylko tak wydaje. Taksowkarz zdazyl nas jeszcze poinstruowac, aby nie pokazywac pieniedzy. Z tego wzgledu, oraz dlatego, ze nie widzialem tu do tego czasu zadnego bialego czlowieka decyduje zmienic miejsce. Piwo nie jest zle. Nastepne miejsce piwo juz tylko 6tys pesos. Nastepne 5tys. Im glebiej w mniejsze uliczki tym piwo tansze. Nigdzie nie zatrzymuje sie dluzej. Jedno, dwa piwa i zmiana miejsca zamieszkania. Tym bardziej, ze moj kolezka zaczyna niewybrednie zaczepiac miejscowe seniority. Chyba tylko dlatego nie dostal jeszcze dziob, bo wyglada na osilka. W koncu bosman. Kolejne miejsce, to prawdziwy raj. Sklep na rogu. Siedzi na krzeselkach dwoch gosci. Miejsce wyglada przyjaznie. Waskie uliczki, a piwo? Piwo tylko po 1800pesos !Jak za darmo. Buenos Dias ! Dos cervesa „Club Colombia” , per favore ! zimne i jakze tanie. Chcemy przysiasc na schodach, ale nieeee. Juz myslalem, ze tu nie wolno, ale seniorita zza baru wyciaga dwa plastikowe krzesla i: per favore ! Trzeba bylo pare spraw wyjasnic dotyczacych kooperacji: maszyna – poklad i tak sie zagadalismy, ze skrzynka taniego cervesa padla. Zmiana miejsca. Halasliwa muzyka. Kolega decyduje: chief teraz ja place ! Siadamy. Jakos nie czuje sie podpity, wiec mysle: a niech tam, poslucham muzyki. Znowu dos cervesa. Koles rozbawil sie na dobre porozsuwal krzeselka i wzial sie za tance. Wywija niezle. Jedna seniorita, druga seniorita. Naraz dopadaja do mnie – oo, come to dance ! Nie chca sie odczepic. Ale pokazuje senioricie lewy palec lewej dloni i ruch imitujacy obraczke. Sposa ! Mia sposa ! To dziala piorunujaco. Zostawiaja mnie w spokoju. Miejscowe „sposy” potrafia wpasc do baru i narobic dymu. A jak „sposa” ma naprawde powod lub bez ale oszalala z zazdrosci, to potrafi wpasc z gunem w rece i wytluc takze przy okazji obsluge. Watpie, aby moja „sposa” z Polski kiwnela za mna palcem. Noo mozeeee. Koles tak sie rozkrecil, zapomnial o swiecie, ze popija piwo z kazdego stolika naokolo.Zaczyna robic sie niebezpiecznie. Kolumbijczycy juz wkur...ni. Wielu jest z gunem w kieszeni. Juz wiedza, ze musza nam wje....ć, tylko nie moga sie zdecydowac w ktorym momencie i kto pierwszy. Zostawiam piwo na stoliku zbieram za szmaty towarzysza i pare krokow dalej juz ulica, tlum ludzi. Czyli nas nie ma, Czyli jestesmy czescia tlumu. Szukam malej zoltej taksowki. Jest. Siadamy. Astivik Shipyard. Si, Si, bueno i k....a jedzie w przeciwnym kierunku. Noooo !! Astivik Shipyard ! koryguje, ale zero reakcji. Nagle potezna piesc z tylnej czesci samochodu laduje kolumbijczykowi na gebie. Lomot. To kierowca uwalil glowa o dzwi. 120 na liczniku, rzuca nas na lewy pas. Odruchowo lapie za kierownice, a lewa reka zatrzymuje wspolpasazera na miejscu, bo stara sie dokonczyc dziela. Kierowca po sekundzie przytomnieje (dziwne, bo nie powinien) , szarpie kierownica w lewo i wpadamy na petrol station ze strasznym piskiem opon. Osadza samochod w miejscu i wypada na zewnatrz ze strasznym wrzaskiem. Za nim oczywiscie moj kolega. Silnik samochodu chodzi, Kluczyki w stacyjce, drzwi pootwierane. Wyskakuje za nimi. W ostatniej chwili zatrzymalem dzielo zniszczenia. Wrzeszcze: „stop, stop, policja jail” Nieoczekiwanie bosman oprzytomnial i rzuca sie do taksowki, zajmuje miejsce kierowcy i krzyczy do mnie: siadaj spieprzamy !!!. Wyszarpuje go zza kierownicy i zawijam nim pare krokow za rog. A tam tlum ludzi. My jestesmy czescia tego tlumu, czyli nie ma nas tam. Szukam innej malej zoltej taksowki i instruuje bosmana jak ma sie zachowac. Nie jestesmy w swoich krajach, tutaj wiezienia sa bardzo ciezkie. OK, OK. Siadamy do malej zoltej taksowki, biore kawalek papieru i pisze: ASTIVIK SHIPYARD. Si, Si. QUANDO??? . VENTO MILE. OK. Cambio money. OK. OK. SI. SI. Pokazuje 50euro, a to jest 120 000pesos. SI, SI. Jedziemy. Bosman napomina kierowce, ze ten ma wymienic te euro, bo zaraz mu je.....nie. Ten wjezdza gdzies na parking i wysiada i zagaduje jakichs podejrzanych typow. Bosman nie wytrzymuje: - ja im je....ne !! i wypada rozjuszony. Szerokie machniecia piesciami i kolumbijczycy rozpryskuja sie na boki. No i co? Znowu zawijam kolege, wyciagam za rog, a tam tlum ludzi. My jestesmy czescia tego tlumu. Czyli nas nie ma. Znowu szukam malej zoltej taksowki. Innej niz tamta pierwsza, innej niz tamta druga, innej niz tamta trzecia. Nie jest latwo. Biore telefon, bo jeden z pokladu dal mi numer na taksowke. Dzwonie, ale dziwne, bo odbiera sieniorita i mowi: nooo, esta „Casa marina”! Czyli dom uciech. Kuuuu......a ! A tu co?? Tlum spieprza na lewo i na prawo. Wojna??? Nieeee, to znowu bosman uczy kolumbijczykow szacunku do siebie, poszanowania prawa i cudzych pieniedzy. Znowu, ale to juz znacie: - zawijam goscia za rog, znikamy w tlumie, czyli jestesmy czescia tlumu, czyli nas tam nie ma. Ale ja jestem bialy ! I jestem jedyny w okolicy. Oni maja radia i w koncu nas zlapia ! Tlumacze koledze te kwestie. OK, OK. Promise me? YES. Zolta mala taksowka. Siadamy. ASTIVIK, SHIPYARD. SI, SI. Znane juz uliczki, no dobra. Kierunek ok. 40min i jestesmy na miejscu. Wreczam 50ero i czekam na reszte, a gosciu nic. Wyciagam swoja wize z kieszeni i pisze relacje ero do pesos. My change please. Nie rozumie, albo udaje. Kuu... a ! No??? Maniana!! No maniana!! Teraz ! Maniana ! Zapisuje numer i juz nie moge dalej dyskutowac, bo bosman zaczyna wywazac brame. Przedtem wymierzyl straznikowi (z gunem na slonia) dwa proste, ale raz straznik uskoczyl, a drugi raz piesc zatrzymala sie na zelaznej sztabie. Brama zamknieta. Jak go stamtad zabrac?? Straznik juz dzwoni po policje. Wrzeszcze do niego: ten w taksowce nas oszukal! I pokazuje reka na taksowke. Bosman rzuca sie w strone taksowki, ale kolumbijczyk spieprza z piskiem opon. Co teraz ? Zaraz bedzie policja. Uciekamy stad – je.....les straznikowi i zaraz nas zamkna ! Wrzasnalem do niego. Ale tu juz nie ma tlumu. Gdzie uciekac? Ruszamy szybkim krokiem. Where ? I do not now. Pokazuje na lewy pas - przechodzimy instruuje mnie. Nikt nie zajarzy, ze jestesmy po drugiej stronie tlumaczy. Zaskoczyl mnie. Znaczy, chyba przetrzezwial. Z drugiej strony „dwupasmowki” obserwujemy przyjazd policji. Idziemy stad - ordynuje. Gdzie? Do „Casa marina”. Nie mialem takiego zamiaru. To podobno dziesiec km. Ale pamietam po drodze dziki parking. Trzeba jakos do polnocy, do zmiany straznikow przekoczowac. Na miejscu przysiadam na jakiejs oponie. Kolega uwalil sie w trawie. Ej, ty ! Zapomniales o skorpionach? No. I remember. I’m scorpion’s proof. Dalej juz nie ma co opowiadac. Jakis dziki dingo, muchy „tse tse”. Minela polnoc, wiec poszedlem na brame, odczekalem na murku godzinke i gosciu z gunem wpuscil mnie. Bosman poniewaz zgubil wize przeszedl przez plot tuz pod nosem spiacego z dzialem na plecach straznika i tak szczesliwie trafilismy do „domu”. Ach, co tu gadac. Kolumbia jest naprawde niebezpieczna. Jak ktos zdecyduje sie tam pojechac, to bez ochrony niech nie wychyla nosa z hotelu. Znam jednego dobrego ochroniarza, moge podac numer telefonu... . Pashtun.

MOJE WYPRAWY -Rotterdam, Londyn itp (zdjecia)